Dwa wątłe stateczki, spuszczone na wodę z wielkim trudem i obciążone ponad miarę, odpłynęły od okrętu po rozkołysanej fali, grożącej co chwila zatopieniem. Łódź oddaliła się pierwsza. Tamango z Ayszą zajęli miejsce w szalupie, która, o wiele cięższa i bardziej naładowana, została znacznie w tyle. Słychać było jeszcze żałosne krzyki kilku nieszczęśników porzuconych na pokładzie Nadzieji, kiedy silniejsza fala uderzyła z boku szalupę i napełniła ją wodą. W niespełna minutę szalupa zatonęła. Łódź dojrzała tę katastrofę; wioślarze zdwoili wysiłek z obawy iż będą musieli przygarnąć kilku rozbitków. Prawie wszyscy ci, którzy byli w szalupie, potonęli. Ledwie jakiś tuzin zdołał dotrzeć do statku. W tej liczbie byli Tamango i Aysza. Kiedy słońce zaszło, ujrzeli czółno znikające na widnokręgu; ale co się z niem stało, niewiadomo.
Pocóż miałbym nużyć czytelnika wstrętnym opisem męczarni głodu? Około dwudziestu osób na ciasnej przestrzeni, to miotanych burzliwem morzem, to palonych upalnem słońcem, bije się co dnia o nędzne resztki zapasów. O każdy kawał suchara trzeba walczyć; słaby umiera nie dlatego że
Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/270
Ta strona została uwierzytelniona.