Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

mogłem aby tam spędzić resztę nocy. Miałem zamknąć oczy po raz drugi, kiedy mi się zdało, że przesuwa się koło mnie cień człowieka i cień konia, oba kroczące bez najmniejszego szelestu. Podniosłem się nawpół i poznałem jak gdyby Antonia. Zdumiony iż widzę go na dworze o tej godzinie, wstałem i podszedłem ku niemu. Zatrzymał się, spostrzegłszy mnie w tejże chwili.
— Gdzie on jest? spytał Antonio szeptem.
— W izbie, śpi; nie boi się pluskiew. Po cóż ty wyprowadzasz tego konia?
Zauważyłem wówczas, iż, aby nie robić hałasu wychodząc z szopy, Antonio owinął starannie kopyta zwierzęcia strzępami starej derki.
— Mów pan ciszej, rzekł Antonio, na imię nieba! Pan nie wie, kto jest ten człowiek. To José Navarro, najgroźniejszy bandyta w całej Andaluzyi. Cały dzień dawałem panu znaki, których pan nie chciał zrozumieć.
— Bandyta, nie bandyta, co mi o to? odparłem; nas nie okradł i założyłbym się, że nie ma tego zamiaru.
— Niech i tak będzie, ale naznaczono dwie-