Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

widać już nic, paliłem oparty o parapet wybrzeża, kiedy jakaś kobieta, wstępując po schodach wiodących do rzeki, przysiadła koło mnie. Miała we włosach duży bukiet jaśminu, którego płatki wydają wieczorem upajający zapach. Była skromnie, może nawet ubogo odziana, całkiem czarno, jak większość gryzetek wieczorem. Kobiety przyzwoite noszą kolor czarny jedynie rano; wieczorem ubierają się à francesa. Zbliżając się do mnie, amatorka kąpieli opuściła na ramiona mantylkę okrywającą jej głowę, i, „przy mrocznej jasności która spływa z gwiazd“, ujrzałem że jest mała, zgrabna, i że ma bardzo duże oczy. Natychmiast rzuciłem cygaro. Zrozumiała ten akt grzeczności nawskroś francuskiej i pospieszyła mnie zapewnić że bardzo lubi zapach tytoniu, a nawet sama pali, o ile ma pod ręką lekkie papelitos. Szczęściem, miałem właśnie takie w mojem purderku; poczęstowałem ją skwapliwie. Raczyła przyjąć jeden i zapaliła go od płonącego sznurka, który chłopak podał nam za cenę jednego solda. Zanurzeni tak w kłębie dymu, gawędziliśmy z piękną nieznajomą tak długo, aż znaleźliśmy się prawie sami na wybrzeżu. Sądziłem że nie będę zbyt śmiałym, propanu-