Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

(Przenośni tej, która oznacza Andaluzję, nauczyłem się od mego przyjaciela Francisko Sevilla, głośnego pikadora.)
— Ba! raj... tutejsi ludzie powiadają, że nie jest stworzony dla nas.
— Byłażby pani tedy Mauretanką, albo... (zatrzymałem się, nie śmiejąc powiedzieć: żydówką.)
— No! no! widzi pan przecież, że jestem cyganką; chce pan abym panu powróżyła? Słyszał pan kiedy imię Carmencita? To ja.
Byłem wówczas (jakieś piętnaście lat temu) takim niedowiarkiem, że nie cofnąłem się ze zgrozą, dowiadując się że stoję obok czarownicy. „Dobryś! pomyślałem sobie, zeszłego tygodnia wieczerzałem z bandytą, chodźmyż dziś na lody ze służebnicą szatana. W podróży trzeba wszystkiego skosztować“. Miałem jeszcze inny powód aby zawiązać tę znajomość. Po wyjściu z gimnazjum, wyznaję to ze wstydem, straciłem jakiś czas na studjowaniu nauk tajemnych, a nawet kilka razy próbowałem zaklinać ducha ciemności. Uleczony od dawna z namiętności do podobnych dociekań, zachowałem, mimo to, źdźbło ciekawości dla wszystkich przesądów i ucieszyłem się spo-