Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

Na nieszczęście przeszkodzono nam niebawem. Drzwi otworzyły się nagle gwałtownie i mężczyzna, zawinięty aż po oczy w brunatny płaszcz, wszedł do pokoju, zwracając się do cyganki w sposób niezbyt uprzejmy. Nie rozumiałem co mówi, ale ton głosu świadczył, że jest w bardzo złym humorze. Na jego widok, gitana nie okazała ani zdziwienia, ani gniewu, ale podbiegła ku niemu i z nadzwyczajną płynnością słów rzekła doń kilka zdań w tajemnem narzeczu, którem posługiwała się już wobec mnie. Słowo payllo, często powtarzane, było jedyne, które zrozumiałem. Wiedziałem, że cyganie nazywają tak każdego człowieka nie ich rasy. Przypuszczając że chodzi o mnie, spodziewałem się drażliwych wyjaśnień; już ujmowałem dłonią nogę krzesełka i siliłem się wyczuć moment, w którym wypadnie je rzucić na głowę natrętowi. Ten odepchnął szorstko cygankę i postąpił ku mnie; poczem, cofając się o krok, wykrzyknął:
— Ach! to pan!
Spojrzałem ja z kolei, i poznałem mego przyjaciela don Joségo. W tej chwili żałowałem nieco, żem nie pozwolił go powiesić.
— A, to pan, mój zuchu, wykrzyknąłem,