Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

śmiejąc się najmniej kwaśno jak mogłem; przerwałeś panience w chwili, gdy, przepowiadała mi nader ciekawe rzeczy.
— Zawsze ta sama! Ale to się skończy, rzucił przez zęby, zwracając na nią posępne spojrzenie.
Tymczasem cyganka mówiła doń dalej w swoim języku. Stopniowo rozgrzewała się. Oko jej nabiegło krwią i stawało się straszne, rysy ściągały się, tupała nogą. Zdawało mi się, że nagliła go żywo, aby zrobił coś, co się spotykało u niego z wahaniem. Co to było, zdawało mi się że rozumiem aż nadto, widząc ją, jak przeciąga szybko swoją drobną rączką pod brodą. Byłem skłonny mniemać, że chodzi o poderżnięcie gardła, i miałem niejakie podejrzenie, że to szło o moje gardło.
Na cały ten potok wymowy, don José odpowiedział jedynie paroma słowy, wyrzeczonemi zwięzłym tonem. Wówczas cyganka obrzuciła go spojrzeniem głębokiej wzgardy; następnie, siadłszy po turecku w kącie, wybrała pomarańczę, obłuskała ją i zaczęła jeść.
Don José wziął mnie za ramię, otworzył drzwi i wyprowadził mnie na ulicę. Przeszliśmy jakieś, dwieście kroków w najgłęb-