Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

każdyby się przeżegnał. W Sewilli każdy rzucał jej dwuznaczny komplement; odpowiadała każdemu, zawracając oczyma, z ręką na biodrach, bezczelna jak prawdziwa cyganka, którą też i była. W pierwszej chwili nie podobała mi się, wróciłem też do swojej roboty; ale ona, obyczajem kobiet i kotów, które nie przychodzą kiedy je wołać, a przychodzą kiedy ich nie wołać, zatrzymała się i zwróciła się do mnie:
— Kumoterku, rzekła modą andaluzyjską, czy zechcesz mi dać ten łańcuszek? nosiłabym na nim klucze od mojej kasy.
— To na przetyczkę do strzelby, odparłem.
— Do strzelby! wykrzyknęła, śmiejąc się. Myślałam, że pan dobrodziej będzie robił koronkę tem szydełkiem.
Wszyscy zaczęli się śmiać, ja czułem że się czerwienię i nie umiałem nic odpowiedzieć.
— Doskonale, moje serduszko, podjęła, zrób mi siedm łokci czarnej koronki na mantylkę, ty moja słodka koronczarko!
I, wyjmując kwiat kasyi, który miała w ustach, rzuciła mi go zręcznym ruchem wielkiego palca wprost między oczy. Panie, to mnie tak ugodziło jak kula... Nie wie-