Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

— Masz, powiada; to od pańskiej krewniaczki.
Wziąłem chleb, bardzo zdziwiony, nie miałem bowiem krewniaczki w Sewilli. To może pomyłka, mówiłem sobie, patrząc na chleb; ale był tak apetyczny, pachniał tak ładnie, że, nie troszcząc się o to od kogo pochodzi i dla kogo jest przeznaczony, postanowiłem go zjeść. Kiedym go krajał, nóż mój natrafił na coś twardego. Patrzę i znajduję małą piłkę angielską, którą wsunięto w ciasto przed wypieczeniem chleba. Była też w chlebie dwupiastrowa sztuka złota. Nie było wątpliwości: to podarek od Carmen. Dla ludzi jej rasy, wolność jest wszystkiem: podpaliłaby miasto, aby oszczędzić sobie dnia więzienia. Zresztą dziewuszka była sprytna: mając taki chlebuś, można było sobie drwić z dozorców. W godzinę przepiłowałbym tą piłką najgrubszą kratę, a za cenę dwóch piastrów zamieniłbym u pierwszego handlarza starzyzny mój uniform na cywilne ubranie. Domyśla się pan, że dla człowieka który nieraz wybierał orły z gniazd w naszych skałach, niewielką było rzeczą spuścić się na ulicę z okna nie mającego więcej nad trzydzieści stóp wysokości; ale ja nie chciałem uciekać. Miałem je-