Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.

mieście, goniąc tam i sam jak szalony; wreszcie wszedłem do kościoła, i, wcisnąwszy się w najciemniejszy kąt, płakałem gorącemi łzami. Naraz słyszę głos:
— Krokodyle łzy! daj mi je na eliksir.
Podnoszę, oczy, widzę Carmen tuż przed sobą.
— I cóż, mój ziomku, jeszcze masz żal do mnie? rzekła. Muszę cię widać kochać, naprzekór samej sobie, od czasu bowiem jak odszedłeś, nie wiem co mi się dzieje. Słuchaj, teraz ją cię proszę, abyś przyszedł na ulicę Candilejo.
Pojednaliśmy się tedy; ale charakter Carmen był taki jak pogoda u nas. Nigdy u nas w górach burza nie jest bliżej, niż kiedy słońce najjaśniej świeci. Naznaczyła mi schadzkę znowuż u Doroty, i nie przyszła; Dorota powiedziała mi znów w żywe oczy, że pojechała do Laloro „w sprawach Egiptu“.
Wiedząc już z doświadczenia co o tem mniemać, szukałem Carmen wszędzie gdzie sądziłem że może być; po dwadzieścia razy dziennie przechodziłem ulicą Candilejo. Jednego wieczoru, byłem u Doroty, którą niemal że obłaskawiłem, stawiając jej od czasu do czasu jakiś kieliszeczek, kiedy