wało mnie do nowego życia to, że widywałem często Carmen. Była dla mnie serdeczniejsza niż kiedykolwiek; mimo to, wobec towarzyszy, nie przyznawała się, że jest moją kochanką; a nawet kazała mi poprzysiąc na wszystkie świętości, że nikomu tego nie zdradzę. Byłem tak słaby wobec tej istoty, że ulegałem wszystkim jej kaprysom. Zresztą to było pierwszy raz, że mogłem w niej dostrzec skrupuły uczciwej kobiety, i byłem dość naiwny, aby uwierzyć, że w istocie poprawiła się ze swych dawnych obyczajów.
Nasza banda, która składała się z jakiego dziesiątka ludzi, zbierała się jedynie w stanowczej chwili, zwyczajnie zaś żyliśmy rozprószeni po dwóch lub trzech w miastach i miasteczkach. Każdy z nas rzekomo miał jakieś rzemiosło: ten był kotlarzem, ów koniarzem, ja byłem przekupniem wstążek, ale nie pokazywałem się w uczęszczanych miejscach, z przyczyny mojej brzydkiej sprawy w Sewilli. Jednego dnia, lub raczej jednej nocy, mieliśmy się spotkać u stóp Veger. Dancaire znalazł się tam przed innymi. Wydawał się bardzo wesół.
— Będziemy mieli jednego kamrata więcej, rzekł. Carmen dokazała niesłychanej
Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.