Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

— Głupcze! krzyknął na mnie Garcja, na co nam się zda padlina? dokończ go i nie trać czasu.
— Rzuć go! wołała Carmen.
Zmęczenie kazało mi złożyć go na chwilę za wystającą skałą. Garcja podszedł i wypalił mu z garłacza w łeb.
— Sprytny będzie, kto go teraz pozna, rzekł, patrząc na twarz, którą dwanaście kul poszarpało w kawałki.
Oto, panie, piękne życie, jakie wiodłem. Wieczorem znaleźliśmy się w gąszczu, wyczerpani, znużeni, nie mając nic do jedzenia i zrujnowani stratą mułów. Cóż robi ten piekielnik Garcja? dobywa z kieszeni talję kart i zaczyna grać z Dancairem przy blasku ognia, który rozpalili. Przez ten czas, ja leżałem, patrząc na gwiazdy, myśląc o Remendado, i powiadając sobie, że chętniebym się z nim zamienił.
Carmen siedziała na ziemi przy mnie, i, od czasu do czasu, podzwaniała kastanietami, nucąc. Potem, zbliżywszy się, jakgdyby chcąc mi coś rzec do ucha, ucałowała mnie prawie przemocą parę razy.
— Ty jesteś djabeł, mówiłem.
— Tak, odpowiadała.
Po kilku godzinach spoczynku, udała się