do Gaucin, i nazajutrz rano mały koziarek przyniósł nam chleba.
Przesiedzieliśmy tam cały dzień, a w nocy zbliżyliśmy się do Gaucin. Czekaliśmy nowin od Carmen. Nic nie nadchodziło. Z nastaniem dnia, widzimy mulnika, który prowadzi kobietę wytwornie ubraną, pod parasolką, oraz małą dziewczynkę, wyglądającą na jej pokojówkę. Na to Garcja:
— Oto dwa muły i dwie kobiety, które zsyła nam święty Mikołaj; wolałbym cztery muły; ale mniejsza, podejmuję się z niemi załatwić!
Wziął rusznicę i zaczął iść ku drodze, kryjąc się w zaroślach. Dancaire i ja szliśmy prawie tuż za nim. Kiedyśmy podeszli dość blisko, pokazaliśmy się i krzyknęliśmy na mulnika, aby, się zatrzymał. Widząc nas, kobieta, zamiast się przestraszyć — a nasz strój wystarczyłby na to — parsknęła głośnym śmiechem.
— Och! och! ci lilipendi (głupcy) biorą mnie za erani (przyzwoitą kobietę)!
Była to Carmen, lecz tak doskonale przebrana, że ja sam nie byłbym jej poznał, gdyby mówiła innym językiem. Zeskoczyła z muła, poszeptała chwilę z Dancairem i Garcją, poczem rzekła do mnie:
Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.