Przypomniały mu się słońca polskiego zachody, w których się granitowe Tatry czerwieniły i dźwięk dzwonu, co w jego wiosce ludzi na Anioł pański zwoływał i tęskno mu było do Ojczyzny.
Daleko była jego ziemia rodzinna, jego dworek z modrzewia, w którym go matka i ojciec na bój krwawy i święty wyséłając, błogosławili i było mu tęskno do nich.
A była to właśnie pora, kiedy się w Polsce poczyna ziemia wiosną zielenić i majowe deszcze perły na różach i liliach wieszają; mnóstwo więc jaskółek leciało z południa ku północy.
Gryf wskazawszy je Illi, jak leciały ponad szybą morza szmaragdową gromadami, rzekł: „Patrz one lecą do méj Ojczyzny. Wrócą do swych gniazd pod strzechami słomianémi i pod dachami dworów i kościołów; a ja czy ujrzę kiedy lipy, co dwór mój ocieniały?
Na cóżem walczył i cierpiał, na cóż opuściłem Ojczyznę? Nie zwyciężyłem wrogów a umrę daleko od Polski, między obcymi! Zaprawdę lepiéj mi było zginąć na polu walki, albo w odmętach morskich!“
I zakrywszy twarz ręką, sparł głowę wysilony bólem serdecznym i rozpaczą na łonie Illi, która cicho płakała; opanowała go jakaś senność i zasnął.
Naówczas otworzyły mu się oczy duszy i ujrzał Polskę w krwawym, purpurowym wschodzie słońca; łany, lasy, wody, miasta i wsie od krwi były czerwone; na niebie ognistém gorzała kometa z pękiem promieni płomiennych.
Łuna pożarów była tak wielka, że wyglądała jak słońce drugie u stóp Boga; a od popiołów i dymu
Strona:PL Przerwa-Tetmajer - Illa.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.