Strona:PL Przybyszewski-Goście.djvu/014

Ta strona została uwierzytelniona.

POLA. Przed rokiem.
ADAM. I jesteś szczęśliwa z mężem?
POLA. Spokojna, spokojna. A to już szczęściem... (zamyślona) I czemuś tego — takiego gościa wprowadził do twojego domu?
ADAM. Musiałem, musiałem! A, powiedz mi, czy jest jakiś dom, w którymby taki pan nie gościł?
POLA. Straszne, straszne! (po chwili wskazuje na pałac, skąd coraz głośniejszy dochodzi oddźwięk muzyki). A to cię nie ogłusza?
ADAM. Nic, nic — chwilami pragnę się oszołomić, ale gość mój nie pozwala mi zapomnieć — to, to (wskazuje na pałac) to dla niej, dla mej żony: kobietę to ogłuszy, ale mnie — nie...
POLA. Adam, ja muszę cię opuścić, taki dom to jak zaraza... Zarazek nieszczęścia przyczepi się do sukni i wniosę go w mój dom.
ADAM. Tak idź, idź — ale z tobą znika dla mnie reszta spokoju, ukojenia, (nagle z rozpaczą). Och, módz zapomnieć, módz zapomnieć!
POLA (opada, głucho). Módz zapomnieć... (po chwili). A nie mógłbyś opuścić tego domu?
ADAM. I dokąd ucieknę? Przed sobą uciec? Nie można!

SCENA TRZECIA.

Z werandy schodzi Bela.
BELA. Adam! Adam!
ADAM. Co? Tu jestem.
BELA (podchodzi). Jesteś niedo-