ADAM. Straszny jesteś.
GOŚĆ. Śmierć nie jest tak straszna. Śmierć dobra...
Czemuż ja nie mogę być tak dobry jak śmierć?
WODZIREJ. Adam! Adam! Chodźże wreszcie. Pijemy teraz twoje zdrowie!
ADAM. Idę, idę (idzie do pałacu).
GOŚĆ. Pamiętaj! To jedno, co cię odemnie uwolni!
Długa pauza
NIEZNAJOMY (podchodzi z drugiej strony; wpatruje się w okna pałacu, potem odwraca się do gościa. — Nagle). Wszak to tu ten dom, w którym się stały dziwne, tajemnicze rzeczy?
GOŚĆ. Tak, tu.
NIEZNAJOMY (po chwili). Bal, muzyka, taniec... hm... To nie zagłusza, nie zagłusza... To upiorów nie rozproszy, to na chwilę upoi, a potem to przez chwilę oszołomione serce mści się podwójnie, że dało się uśpić. Bo serce ludzkie, straszne i mściwe. Nie da spokoju, nie da... (po chwili). Czy ja tam wejść mogę? Bo coś mnie ciągnie do światła i wesela — ciągnie nieprzeparcie...
GOŚĆ. Czemubyś nie miał wejść? Jeden gość więcej — cóż to stanowi? Zresztą niezadługo zapełni się ten dom gośćmi, których gospodarz sam nigdy nie znał — a dziwnych gości ma już teraz u siebie!