Ona cicha i spokojna — a teraz ma lęk. Bo dziwnych i strasznych masz gości.
ADAM. Straszne!
GOŚĆ. Pamiętaj, com ci mówił. O przypadek tak łatwo. Przypadkiem łódka utonie — noga się górach obślizgnie — tysiące sposobów... (po chwili). Zresztą dziwni jesteście. Bierzecie to życie tak strasznie na seryo. Czemu? To trochę szczęścia, ta śmieszna ułuda, która na chwilę pokrywa otchłań życia, by się za chwilę głębsza i straszniejsza odsłoniła... Te chwile upojenia, to omamienie, że żyje się po coś i na coś — że się ma cele w życiu — he he... jacyście wy śmieszni — biedne robaki, piłki w rękach losu i przeznaczenia i wielkich, nieznanych tajemnic — a wam się zdaje, że wy ster prowadzicie... A ja już cię nie opuszczę, bo opuścić cię nie mogę... Patrz, idzie żona twoja... I ją ten nieznajomy z domu wypędził... Teraz na chwilę pozostawię cię twoim rozmyślaniom — w wielkiej godzinie życia zwykle ludzi opuszczam... (chwilę zamyślony) albo też poczekam — przejdę się po parku... Ludzie w takich chwilach dziwnie tchórzliwi: życie wydaje się im nagle tak dziwnie piękne, takie ponętne... Poczekam... Mnie jeszcze nikt nie zwiódł — nikt jeszcze przedemną nie uciekł... (odchodzi, spotyka się na drodze z Belą — patrzą chwilę na siebie).
Strona:PL Przybyszewski-Goście.djvu/024
Ta strona została uwierzytelniona.