wichrzą, piętrzą się w górę, spływają w jedno ognisko — a w dali kwieci się łąka różnobarwnych palących się kwiatów.
A woń róż rozkwitłych, płynie gdyby jaśnienie mgieł w parnej nocy letniej. I widzę tłum ludzi z jarzącemi się świecami a ponad nim zwiesza nieszczęście czarne skrzydła upiora. I znowu śpiew, straszny, bolesny, śpiew, co serce szarpie i mózg przepala.
A pieśń staje się liniją, oddech wiosny przybiera kształty, nastrój duszy stroi się w tęczowe barwy, a skłębiony chaos barw, dziwnie poplątane kształty i linije, oddech i woń: to wszystko tak różne, tak rozmaite, ale we wszystkiem brzmi ten sam ton nastroju, ten sam akord, co wraz w inne się formy wciela.
Bo w głębiach duszy przemienia się drżące wzruszenie i nabożna skrucha mrocznych kościołów w miękkie a drobne kształty twego ciała, a odległe drganie ciszy i westchnień stapia się w cichem zamyśleniu twych oczu — głucha pieśń smutku i bólu: toć to tęsknota twego głosu.
Pomnę: dzieckiem jeszcze jestem.
Niebieskie dale przedemną, bladoniebieskie, żarem płonące dale. Słońce przepala ziemię, trawi zieloność, stoi nad jeziorem miliardem ostrych skaczących płomyków a nademną wybiega topól bystrym wierzchołkiem w błękit niebios.
A me oczy błądzą w bladoniebieskich dalach, w drgającym żarze do biała roztopionego słońca. To drganie, ten żar letniego słońca widziałem kiedyś wokół twych oczu, gdyś się w parnem spowiciu naszych ciał do mnie tuliła.
Tam przedemną obraz, któryś tak bardzo kochała: szeroki step burzanów, pożółkła trawa, spiekłe zielsko. Małe bagno porosłe sitowiem w zmroku wieczornym. Wyschłe gałęzie wierzb obwisły nad brudną wodą a gdzieś w mglistej dali nawpół rozpadła chata.
A smutek stepów, posępna jesień, syta bólu i tęsknoty, szeroka duma spieczonych burzanów — toś Ty!
I widzę niebo jak gore we wszystkich blaskach. Kłębią
Strona:PL Przybyszewski-Z cyklu wigilii.djvu/020
Ta strona została uwierzytelniona.