stawić serce, mózg człowieka na scenie, powyciągać te robaki z serca, z mózgu, upostaciować je, postawić na nogi, zrobić z nich żyjących ludzi, którzy się nawzajem zagryzają, szarpią, krwawią, rzucają się na wspólną ofiarę... jeden szepce do ucha podstępne myśli, drugi broni ofiary, a rozum stoi na głowie, albo łazi na czworakach. A co? rozum stoi zawsze na głowie — co? Zrobić taki wściekły karnawał serca ludzkiego, zrobić rzecz, która się dzieje w jednem sercu, a każde inne musi drgnąć, bo i w niem to samo się dzieje — i w trzeciem to samo, i w dziesiątem...
Szarski patrzał zdziwiony.
— Więc takie alegorye!
— O nie! Powiązać to wszystko tak, że to żyje, pozostaje we wzajemnem stosunku, szarpie to biedne serce człowiecze, pcha je w przepaść, podrzuca jak piłkę w górę, znowu strąca w otchłań, aż, aż...
— Aż?
— Aż się skończy męka ludzka i rozpocznie się wsteczna metamorfoza.
— Wsteczna?
— Przez żołądek robaków, jak Szekspir mówi.
Nastała długa pauza.
Z przyległych pokoi dochodził gwar i śmiech gości i stukot bilardowych kijów o kule kościane.
— Dziwnie się zmieniłeś — przerwał Szarski milczenie, które mu widocznie było niemiłe bo stawał się niespokojnym.
— Ja się zmieniłem? Nie, nauczyłem się tylko być sam.
Strona:PL Przybyszewski Stanisław - Synowie ziemi.djvu/016
Ta strona została uwierzytelniona.