Strona:PL Przybyszewski Stanisław - Synowie ziemi.djvu/018

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale drogi, kochany chłopie! A tam w teatrze tryumf, tryumf! Jak Kraków Krakowem, nie było jeszcze takiej premiery.
— To znaczy, że dramat nic nie wart!
— W górę, w górę! — krzyknęło kilku. Wszyscy rzucili się ku Czerkaskiemu.
— Ale dajcież mi spokój! Chryste Panie, bo mnie udusicie! — Zadzwonił. — Pięć flaszek szampana! Właśnie tyle wart mój dramat. Hej, Stasinek, zagrajno „Słońce i pogoda”, dawno już nie słyszałem.
Stasinek siadł przy fortepianie i zagrał gwałtowny tusz; potem zaczął z olbrzymim ferworem wybębniać mazurską piosnkę.
I zaczęto chórem śpiewać, że mury się trzęsły:

„Będziemy se fiołeczki smykać,
„Będziemy se ku sobie pomykać...

Przed paru miesiącami siedziała tam naprzeciwko ona — ona rozpromieniona, wesoła... Czerkaski drgnął.
— Hej do dyabła! Kiedyż będzie ten szampan?
— To dobre, to bardzo dobre — Winiarski przysiadł się do Czerkaskiego — tylko czemuś to dramatem nazwał?
— Jakto?
— Kobieta, która z rąk do rąk przechodzi, nie może stać się dramatem dla człowieka.
Czerkaski zaśmiał się.
— Och, ty słodka gołębia duszo...
— Hej, Janek, twoje zdrowie! — powstał jeden z malarzy. — Jać tam gadać nie umiem, ale jako naj-