I jeszcze jej mówiłem: twój gyrus frontalis tertius w mózgu jest mniejszym od mego, — ha, ha, to nieprawda — ja kieruję się rozumem, a ty instynktem — ja mam ambicyę, by tworzyć, a ty — próżność samiczki, by samców ku sobie wabić — a więc jesteś niższem zwierzęciem i musisz podlegać mej woli... codzień mówiłem mnóstwo podobnych rzeczy.
A mówiłem jej to ustawicznie, tylko delikatniej, złośliwiej, z zadziwiejącym sprytem i zręcznością, godząc z wielką pewnością w czarny punkt jej duszy.
Na to przyszedł taki pan, ot! taki sobie pan i mówił jej tak:
Ty jesteś rajem, w którym błogo i rozkosznie spocząć — wprawdzie pod drzewem świadomości, ale to nie szkodzi...
Ty jesteś słońcem, które światy zapładnia... Wprawdzie musiałoby się w tym wypadku dziać to na odwrót, ale to też nie szkodzi...
Ty jesteś, gdyby dąb naokoło którego ja, biedny, słaby bluszcz się owinę — usycham bez ciebie, żyć nie mogę bez ciebie...
Jesteś najpiękniejsza i najmędrsza — jesteś źródłem i aniołem natchnienia — wszystkie wielkie anielice natchnienia nie warte prochu przed tobą zmiatać, ani Hańska, ani George Sand, ani Delfina Potocka...
Ha, ha, ha! No, i jakże się oprzeć tak słodkiej mowie?
A ty, panie Czerkaski, uderz się z całej mocy
Strona:PL Przybyszewski Stanisław - Synowie ziemi.djvu/051
Ta strona została uwierzytelniona.