Hałas, gwar...
Niewielki pokój Szarskiego był zapełniony gośmi.
Stasinek, który zawsze i wszędzie pełnił obowiązki szafarza, krzątał się między gośćmi, dolewał to wódki, to piwa, przypijał, zachęcał, twierdził, że tyle piękności na świecie, ile się jej w kieliszku znajdzie, kiwał siwą głową i był niezmiernie szczęśliwy.
— Cóż tak mizernie wyglądasz? — spytał Szarski Czerkaskiego.
— Nic, nic, trochę się zaziębiłem, to przejdzie.
— Bardzo-m ci wdzięczny, żeś przyszedł. Ogromnie mi na tem zależało.
— I jesteś zadowolony z tego, coś stworzył?
— Po raz pierwszy w mojem życiu.
— Toś pewno bardzo szczęśliwy?
— Hm, tak — tak... szczęśliwy. Nam się wszystkim zdaje, żeśmy szczęśliwi.... a śmierć czeka, czyha...
— Cóż to? Szarski sentymentalny?
— Ha, ha, ha... nie! do dyabła! Tylko się lękam o swoją głowę.
Strona:PL Przybyszewski Stanisław - Synowie ziemi.djvu/057
Ta strona została uwierzytelniona.