rzeczywiście, czy mi się tylko zdawało, że ją widziałem, bo — bo, wiesz, jakoś mi niedobrze na sercu i mam takie dziwne przywidzenia...
— Ależ, bój się Boga, Czerkaski, ty nic nie pijesz! — Stasinek trzymał kieliszek w jednej ręce, w drugiej flaszkę i nalewał.
— Piję, piję, z tobą, Stasinek, zawsze piję.
— A jabym za tobą w piekło poszedł.
— Wierzę, wierzę — ale słuchaj, Stasiu — znasz Glińską?
Jakto? to ty nie wiesz? Przecież już od tygodnia tu jest. Jej mąż został tu przeniesiony.
Czerkaski drgnął gwałtownie.
— Co, co, co? To prawda?
— Prawda, widziałem ją dziś na ulicy.
— Więc rzeczywiście?
— Ależ tak.
Czerkaski czuł, że słabnie, ale się opanował. I zdjęła go straszna tęsknota za tą kobietą, o drobnej twarzy dziecka, o małych, miękkich rączkach. Mieć ją przy sobie! Był chory, ona potrzebowałaby tylko przyłożyć ręce do jego skroni — nie! położyć miękką dłoń na jego serce, to rozszalałe, chore serce, a odrazu byłoby mu lepiej. Bo był chory — tak! chory...
— Dawno już nie widziałem pana. — Turski serdecznie ściskał dłoń Czerkaskiego. Oczy jego błyszczały. Był widocznie podchmielony.
— To mój drugi występ publiczny od dawnego
Strona:PL Przybyszewski Stanisław - Synowie ziemi.djvu/059
Ta strona została uwierzytelniona.