Strona:PL Przybyszewski Stanisław - Synowie ziemi.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

sna, wiosna — roztajały lody i serca, rokwitły wierzby, pęcznieją brzozy, srebrzą się świeżym liściem topole, tylko w jego sercu smutek i żal.
Jakiż mój początek, jakiż cel, o Panie?
Mamże sam jeden wlec się samotny przez życie, bez chwili szczęścia i wesela?
I cóż zamierzasz, Panie, ze mną w niedościgłych, niepojętych twych wyrokach?
Mamże, jak on prorok, co z krzemienia swego serca wykrzesał gorący promień Słowa, iść między moją brać i czynić Twoje objawienie?
To daj mi ono słowo, które wszechmoc Twoją wypowie, daj mi je, a podźwignę krzyż jeszcze krwawszy!
A jeżeliś w nadmiarze łaski Twej chciał we mnie objawić nieznanych tajemnic potęgę, to zasiej odnowa plennem ziarnem me serce, ożyw rosą Twej mocy duszę mą, bom biedny, o Panie...
— Jezus Marya, co się ze mną dzieje?
Czerkaski zerwał się przerażony.
Przecież nie jestem chory — przecież mój umysł pracuje trzeźwo i jasno?
Zgrzytnął zębami.
Po coś mnie stworzył.
Nieść objawienie? Czego? Dla kogo? Jam sam — sam — sam!
Uspokajał się zwolna.
A Jasiek grał na łące, grał na piszczałce ulinionej z wierzby — a Marysia klepała bieliznę kijanką z co-