Strona:PL Przybyszewski Stanisław - Synowie ziemi.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

raz większą zaciętością — Wojtek smagał konie, że pręgi jak bicze wyskakiwały na skórze — a stary Górny chodził od obory do stajni, od stajni do owczarni, i biadał, biadał, że młoda żona z parobkiem na sianie... Oj, danaż moja dana...
Ciemniało. Żaby rzechotały w stawach — z dali turkot wozu lub szczekanie psa — Jasiek objął ramieniem Marysię — szeptali długo, szeptali cicho — potem ona krzyknęła, wyrwała się, on ją pochwycił — a Jędrek wygrywał smutne szorce na harmonice — a Górny chodził i myślał — powrozem udusić, czy siekierą, obuchem w łeb?...
Biedny Górny — śmieszny Górny...
— A widzisz, kmotrze, nie mówiłem ci — Ławecki ostrzył kosę osełką — a czemuś się żenił? potrzebne ci to było?
Górny siedział na kamieniu, i myślał, i myślał: powrozem, czy siekierą?
Gdybym umiał pisać kamieniem, jak ci, co piramidy budowali, co potężne poematy pisali cegłą, kamieniem i tworzyli gotyckie świątnice — ale ja, biedny marny plebejusz, co pisze atramentem i piórem — ha, ha, ha...
A ty, o Pani, dzika nierządnico, co służysz wybranym i niegodnym —
Ty, której szaty może zdzierać kapłan i pachołek —
Ty, kale, brudzie, piękności —
Bądź mi pozdrowiona!