Strona:PL Przybyszewski Stanisław - Synowie ziemi.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

Ty, Pani, można niegdyś i potężna, gdyś z piersi proroka serce wyrywała i krwią zbluzgane przed tron Boga rzucała —
Ty, która niegdyś w dziki szał tworzenia całe tłumy wprowadzałaś, że martwym głazem całą swą nędzę, cały straszny ból tego świata wypowiedzieć umiały —
Ty, która niegdyś dawałaś twórcy taką moc i potęgę, że niszczył stare tablice i nowe zapisywał — nowy zakon tworzył —
Ty, która dziś, sprzedajna, na wszystkich rynkach, na metry, stronnice, arkusze, kilogramy gliny się liczysz —
Bądź mi przeklęta!
Bądź mi przeklęta! — huknął pięścią w stół...
A może ktoś pukał do drzwi? Zdawało mu się, że ktoś pukał...
Patrzał z trwogą na drzwi.
Drzwi otwierały się zwolna, lękliwie...
We drzwiach stała wysmukła, drobna postać kobieca, czarno ubrana...
Oczy, oczy! Straszne, smutne — nie — nie smutne, wpół obłąkane oczy...
Hanka! Hanka!
Przypadł do jej nóg i w chciwym obłędzie całował jej stopy.
Hanka!!
Hanka stała nieruchoma, martwa — trup...
Hanka!