skiej obróciła... i — i wracał i błąkał się po ciemnych pokojach.
Tato! tato!
Śmiertelna cisza!
I — biedne, wpół błędne dziecko — znalazło się nagle w pokoju swej siostry.
Chłopak rozejrzał się, spłakany.
— Tato nie chce otworzyć.
— Cicho, cicho, położę cię spać.
— Boję się, boję.
— Ja sama położę cię spać.
Oczy, płaczem opuchłe, zamykały się — Siostra łagodnie wzięła go na ręce, obwisł nagle na jej ramionach i usnął.
Słodka, dziwnie słodka, dziwnie smutna wieczność...
Ogarnął Hankę — przytulił ją do siebie:
— Hanuś, wybacz mi, wybacz...
Szarpnęła się.
Odruchem poprawiła włosy i znowu spojrzała na niego zimnym, stalowym wzrokiem:
— Wybacz pan, jestem tak strasznie przemęczona... W tej chwili idę, tylko... przyrzecz mi pan, że pan wyjedziesz — natychmiast wyjedziesz. Teraz pan już zdrów. —
— Jeszcze nie! — powiedział twardo.
— Ale w tej chwili, gdy pan całkiem przyjdzie do sił wyjedzie pan?
— Nie!
Strona:PL Przybyszewski Stanisław - Synowie ziemi.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.