Strona:PL Przybyszewski Stanisław - Synowie ziemi.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

który w swoim notesie zapisywał już wrażenia pogrzebu i oczy jakiejś literatki, która stroiła się w żałobne szaty po zmarłym kochanku; cisnął grudkę ziemi i zdjął go wstręt do tych niecnych komedyi.
Odszedł.
Był bardzo osłabiony, siadł na wilgotnej trawie i powtarzał bezmyślnie:
„Aleppe Satanas, Aleppe“!
A nagle w mózgu jego zaczęła wirować jakaś dzika, cyniczna myśl:
— No i cóż z tego, że dwóch ludzi się zabiło. Zdechli i koniec. Nie umieli żyć, po co się mieli męczyć. Dobrze zrobili, o dobrze. Jeżeli się nie umie żyć, to jedyny praktyczny środek, życie sobie odebrać.
I nagle:
— Po co ja żyję?
A z duszy jego wyrwał się krzyk:
Hanka, Hanka!
I dziwne.
Zapomniał o przyjaciołach teraz już ziemią przysypanych i objęła go jakaś rozpaczna tęsknota za Hanką.
Teraz mógłby pójść do jej męża i powiedzieć mu w oczy:
Przecież ona jest moją!
Wstał nagle i nie żegnając się z nikim, wsiadł do doróżki i co koń wyskoczy, kazał śpieszyć do swego mieszkania.
Przez całą drogę rozmyślał w jaki sposób Hankę zobaczyć może.