Strona:PL Przybyszewski Stanisław - Synowie ziemi.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

Tysiąc pytań, tysiące wątpliwości, lęk, wyrzuty sumienia, to wszystko kotłowało w bezładnym chaosie w jego głowie, ale podziemny jakiś, ukryty głos nakazywał mu głosem władcy nie z tego świata:
Postanowiłem!
A burza w jego mózgu srożyła się, szalała i wichrzyła coraz mocniej.
Ale głos podziemny powtórzył z wielkim, królewskim majestatem.
Postanowiłem!
I tuż uczuł jakąś wielką, dziką rozkosz, by zapanować nad tym dzikim chaosem i zamętem w swym mózgu. Uczuł dreszcz dumy, że w nim objawiła się siła i wola jakiejś potęgi nieznanej, niezgłębionej, a odwiecznej i świętej, że jak w krzaku ognistym Bóg w nim przemówił:
„Ona jest duszą twej duszy, jest linią twego przeznaczenia i tobie jednemu dałem do niej prawo“.
A teraz burza zamilkła i z cichym radosnym szeptem powiedział:
Postanowiłem!
Z dalekich wspomnień wyłonił się wspaniały obraz.
Przypomniał sobie ostrą, mroźną noc, gdy przez zmarznięte morze pędził saniami —
Ten potężny biały majestat śniegu, ten dziwnie próżny majestat śmierci i ta ogromna, zastygła cisza cmentarna.
Radosny dreszcz przebiegł jego ciało.
— To będzie nasza podróż ślubna — szeptał: