Strona:PL Przybyszewski Stanisław - Synowie ziemi.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

kajenia się grzechu, to znów niebiańskie zachwyty rodu ludzkiego; budowali przybytki cichego szczęścia i spokoju, wybuchy nieokiełznanej namiętności i nadziemskich wzlotów.
A my, nędzne karły — krztusił się od wściekłego śmiechu — my budujemy Bierpaläste, Kaserne i „secesye“ dla żydowskich bankierów, albo też spaskudzamy wielką piękność starych kościołów...
Och, mieć miliard! módz tworzyć!.. W każdym kątku tej ziemi wskrzesić piękno, to czyste szlachetne piękno dawnych dni. —
Czerkaskiemu rozradowała się dusza, że ten przez niego tak ukochany naród zdołał już ze siebie wyłonić takie jednostki, których dusza na oścież dla piękna otwarta, w których płonie ogień ducha świętego wielkiej, jednej, niepodzielnej sztuki, tej, którą szał twórczy rodzi i moc, a nie pożytek.
I tak długo w noc błądzili po ulicach starego miasta. Obaj byli niezwykle pobudzeni, aż wreszcie Czerkaski przerwał milczenie.
— Słuchaj, Tom, tyś mocny chłop, ty masz wielką siłę, ale tu najmocniejszy ostać się nie może. Ani się nie spodziejesz, a jad malaryi dostanie się w twoją krew i zeźre cię do cna. Uciekaj czemprędzej, uciekaj!
— Ja się tu ostoję, bo mam troche pieniędzy, ale — zdaje mi się, że posłucham twojej rady, mam straszny lęk przed tą malaryą. A ty, co ty ze sobą zrobisz?
— Ja, ja, drogi chłopie, pojadę do krainy wiecznej wiosny, tysiąca jezior, do kraju wodospadów i lasów