mówił się od wódki i zaczął słuchać Cyryla Piotrowicza z najwyższą uwagą.
— Mam sąsiada — rzekł Trojekurow — drobny dziedzic, grubianin, chcę odebrać mu posiadłość... co myślisz o tem?
— Wasza wielmożność, czy są jakiekolwiek dokumenty?...
— Głupiś, bracie, jakie tam dokumenty? Sprawa w tem, żeby odebrać majątek czy z dokumentami, czy bez dokumentów.
— Wasza wielmożność, daremnie!
— Czekaj, jednak! Ta posiadłość należała niegdyś do nas, była kupiona u jakiegoś Spycyna, a potem sprzedana ojcu Dubrowskiego. Czy nie można się do tego przyczepić?
— Daremnie wasza wielmożność, napewno ta sprzedaż była przeprowadzona drogą prawną.
— Pomyśl, bracie, posłuchaj dobrze.
— Jeżeliby naprzykład wasza wielmożność, mogła dostać jakimkolwiek sposobem od sąsiada papier, którego mocą włada on swoim majątkiem, to naturalnie...
— Rozumiem, lecz oto bieda: wszystkie jego papiery spłonęły w czasie pożaru.
— Co, wasza wielmożność, jego papiery spłonęły? Czegóż wam potrzeba więcej? W takim razie pozwólcie mi działać według prawa: bez wszelkiej wątpliwości otrzymacie pełną satysfakcję.
— Myślisz? No, patrzże, polegam na twej gorliwości, a możesz być pewny mojej wdzięczności.
Strona:PL Puszkin Aleksander - Czarny orzeł.djvu/016
Ta strona została uwierzytelniona.