A więc, wszystko skończone! rzekł Włodzimierz sam do siebie: jeszcze rano miałem kąt i kęs chleba, jutro zaś będę musiał opuścić dom, w którym się urodziłem. Ojciec mój, ziemia, w której spoczywa będzie należała do nienawistnego człowieka, winowajcy jego śmierci i mojej nędzy!“ Włodzimierz zaciął zęby i oczy jego wbiły się nieruchomo w portret matki. Malarz przedstawił ją wspartą o ścianę w białej, porannej sukni, z różą we włosach. „I ten portret dostanie się wrogowi mej rodziny, pomyślał Włodzimierz; rzucą go do magazynu wraz z połamanemi krzesłami lub powieszą w sieni jako przedmiot pośmiewiska i uwag psiarczyków, w jej zaś sypialni, w komnacie, gdzie umarł ojciec, osiedli się ekonom lub też jego harem. Nie, nie! niechaj i on nie ma tego nieszczęsnego domu, z którego mnie wypędzą“. Włodzimierz ścisnął zęby; straszne myśli rodziły się w jego mózgu. Dochodziły go głosy sądowników; gospodarowali oni, żądali to tego to owego i niemile drażnili go — w bolesnych zadumach. Nakoniec wszystko ucichło.
Z silnem wzruszeniem zabrał się Włodzimierz