— „A jakże“, rzekł Archip ze złym uśmiechem wpatrzony w pożar. — „Archipuszko, mówiła do niego Jegorowna, ratuj tych przeklętych, Bóg ci to nagrodzi“. „A jakże — odpowiadał kowal. W tym momencie urzędnicy ukazali się w oknach, usiłując wyłamać podwójne ramy. Lecz nagle dach zapadł się z trzaskiem — i jęki ucichły.
Wkrótce cała czeladź wysypała się na podwórze. Baby z wrzaskiem śpieszyły ratować swe graty, dzieci skakały ciesząc się pożarem. Iskry poleciały niby ognista zamieć, zapaliły się chaty. „Teraz wszystko w porządku!“ rzekł Archip, jak to się pali, co? Pewnie z Pokrowskoje doskonały widok“. Wtem nowe zjawisko zwróciło uwagę.. Po płonącym dachu stodoły biegała kotka, nie wiedząc którędy zeskoczyć. Ze wszystkich stron okrążał ją ogień. Biedne zwierzę żałosnem miauczeniem wołało pomocy; chłopcy umierali ze śmiechu, patrząc na jej rozpacz. „Dlaczego śmiejecie się djablęta, rzekł groźnie kowal, Boga się nie boicie, boży twór ginie, a wy się durnie cieszycie“. I przystawiwszy drabinę do palącego się dachu polazł po kotkę, która zrozumiawszy jego zamiar z wyrazem niecierpliwej wdzięczności uczepiła się jego rękawa. Napół opalony kowal zlazł na dół ze swą zdobyczą. „No, dzieci, żegnajcie, rzekł do zdumionej czeladzi; nic tu nie mam do roboty, zostańcie szczęśliwi i nie mówcie źle o mnie“. Kowal odszedł. Pożar szalał jeszcze czas pewien, w końcu zmalał, tylko kupy węgli bez płomienia jaskrawo gorzały w ciemności nocnej. Wokół włóczyli się pogorzelcy z Kistenewki.
Strona:PL Puszkin Aleksander - Czarny orzeł.djvu/045
Ta strona została uwierzytelniona.