oczekiwała wyznania, pragnąc i bojąc się go. Byłoby jej miło usłyszeć potwierdzenie tego, czego się domyślała i czuła, że nieprzystojnem byłoby dla niej wysłuchiwanie zwierzeń takich od człowieka, który ze względu na stan swój nie mógł mieć nadziei na otrzymanie jej ręki. Postanowiła pójść na spotkanie, lecz wahała się, czy przyjąć wyznanie nauczyciela z arystokratycznym niesmakiem, czy z zapewnieniem przyjaźni, czy wesołym żartem, czy też z milczącem pobłażaniem. Tymczasem co chwila spoglądała na zegar. Zapadł zmierzch; wniesiono świece; Cyryl Piotrowicz zasiadł do gry w bostona z przejezdnymi sąsiadami; zegar w stołowym wybił trzy kwadranse na siódmą, a Marja Cyrylówna cichutko wyszła na ganek, obejrzała się naokół i pobiegła do ogrodu.
Noc była ciemna, niebo pokryte chmurami, nie było nic widać o dwa kroki, lecz Marja Cyrylówna szła po ciemku znanemi ścieżkami i po chwili znalazła się przy altanie; tutaj zatrzymała się, aby odetchnąć i zjawić się przed Leforzem z miną obojętną i beztroską. Lecz Leforż stał już przed nią.
— Dziękuję pani, — rzekł cichym i bolesnym głosem, że pani nie odmówiła mojej prośbie. Byłbym w rozpaczy, gdyby się pani nie zgodziła.
Marja Cyrylówna odpowiedziała przygotowanem zdaniem: „Mam nadzieję, że pan nie zmusi mnie, abym żałowała mojej pobłażliwości... On milczał i, zdawało się, zbierał siły. Okoliczności wymagają... powinienem panią opuścić, rzekł nakoniec; może pani wkrótce usłyszy... lecz przed rozstaniem powinienem
Strona:PL Puszkin Aleksander - Czarny orzeł.djvu/079
Ta strona została uwierzytelniona.