Marja Cyrylówna siedziała w swoim pokoju, wyszywając na bębenku, przy otwartem oknie. Nie myliła się w barwach jedwabiu, jak kochanka Konrada, która w miłosnem roztargnieniu wyhaftowała różę zielonym jedwabiem. Pod igłą jej kanwa odbijała nieomylnie wzór; mimoto myśli jej nie uczestniczyły w pracy — odbiegły daleko.
Nagle przez okno cichutko wsunęła się ręka, ktoś położył jej na ręce list i umknął, zanim Marja Cyrylówna zdążyła się opamiętać. Równocześnie wszedł służący i wezwał ją do Cyryla Piotrowicza. Z drżeniem ukryła list za gors i pośpiesznie udała się do gabinetu ojca.
Cyryl Piotrowicz nie był sam. Książę Werejski siedział u niego. W chwili pojawienia się Marji Cyrylówny książę wstał i milcząc ukłonił się z pomieszaniem niezwykłem sobie. „Podejdź tutaj, Maszo, rzekł Cyryl Piotrowicz. Powiem ci nowinę, która spodziewam się, ucieszy cię. Oto twój narzeczony, książkę stara się o ciebie“.
Masza osłupiała; śmiertelna bladość pokryła jej policzki. Milczała. Książę podszedł do niej, wziął