— Dolej mi wina... Dzisiaj zrana
Byłem tam. Wszyscy zdrowi są.
Panny pokłonić się kazały...
Jak plecy Oli wyładniały!
Co to za dusza! Kiedyś-bądź
Zajedziem do nich. Proszę, sądź:
Dwa razy tylko tam zajrzałeś —
Gościnnie cię przyjęto tam,
A ty — czy słusznie, rozważ sam —
Już nosa im nie pokazałeś...
Ależ... to osioł ze mnie!... Wszak
Proszony jesteś! »Ja?«... A tak!
— W sobotę Tani imieniny...
Ola i matka proszą cię...
Odmówić niema wszak przyczyny...
Pojedziesz, prawda? »Zlituj się!
Tam kupa gości... wiem to z góry...
A przytem moc hałastry, której...«
— Nikt! tylko swoi! dobrze wiem!
Zaręczyć mogę słowem swem.
Pojedziesz! proszę! »Zgoda!« Dzięki!
Jaki ty dobry! — Mówiąc to,
Do góry kielich wzniósł z Cliquot,
Wychylił go za Olgi wdzięki
I o nich jął rozprawiać znów.
Ba, miłość nie zna innych słów!