Eugeniusz oczy wlepił w ciało.
»No cóż? Zabity!« — sąsiad rzekł.
»Zabity!« Krzyk ten go ocucił;
Eugeniusz zadrżał, broń odrzucił,
Odchodzi — woła ludzi — znikł...
Zarecki zręcznie, jako zwykł,
Na saniach składa chłodne ciało,
Skarb straszny kryje burką swą...
Poczuwszy trupa, konie drżą,
Rozdęły chrapy, pianą białą
Bryzgają na wędzideł stal...
I już, jak strzała, lecą w dal...
Wam żal poety, przyjaciele!
Los w nim naczynie drogie stłukł,
On zapowiadał nadziej wiele;
Nim złote wróżby spełnić mógł,
Uwiądł!... Gdzie teraz poryw świetny,
Gdzie wzniosły zapał, gdzie szlachetny
Uczuć i myśli młodych pęd?
Przed brudem życia piękny wstręt?
Gdzie są miłości żądze złudne?
Dążność do wiedzy, grzechu strach,
Pragnienie pracy, — i gdzież, ach!
Marzenia tęskne, widma cudne
Innego życia — i gdzież wy,
Świętej poezyi słodkie sny! —