On wzrok badawczy wlepia w nią...
Plam łzawych szuka z upragnieniem...
Litości cienia... Nic a nic!
Gniew tylko patrzy z onych lic.
Widoczny gniew, — nie strach tajemny,
By nie zgadł z twarzy świat lub mąż,
Że jako strumień rwie podziemny,
Tak krew się skrycie burzy wciąż...
Oniegin z balu wnet ucieka,
Klnie szał swój, świata się wyrzeka.
Nadzieję stracił, przecie szał
Wciąż w nim głęboko jeszcze trwał.
I w swym milczącym gabinecie
Przypomniał z niezbyt dawnych lat,
Jak spleen okrutny za nim w ślad
Podążył, gonił go po świecie,
Nareszcie go za kołnierz wziął
I — do ciemnego kąta pchnął.
Czyta od rana do wieczora:
Gibbona połknął i Rousseau,
Bichat, Herdera i Chamforfa,
Manzoni, panią Stael, Tisseau,
Przeczytał sceptycznego Bayle’a,
Utwory cięte Fontenelle’a,