TEZEUSZ:
Przewrotny! Ha, widziałem, jak zbladły mu lica,
Jak mimowoli zadrżał na widok rodzica!
Oczy jego zaledwie, że radość jawiły,
Chłodne uściski czułość mą lodem zmroziły.
Ale czy ta występna miłość, którą pała,
Poprzednio już w Atenach objawić się śmiała?
ENONA:
Panie, przypomnij sobie skargi swojej żony:
Źródło ich tkwiło w owej miłości szalonej.
TEZEUSZ:
I w Trezenie szaleństwo wszczęło się na nowo?
ENONA:
Opowiedziałam, panie, wszystko, słowo w słowo.
Lecz zbyt długo ma pani w śmiertelnej udręce
Czeka — ścierp, iż me służby rychłe jej poświęcę.
TEZEUSZ: Otóż i on! Bogowie! Ta postać, tak miła,
Jakichż oczu, jak moich, by nie omamiła?
Trzebaż, by pod tą maską tak plugawe wnętrze
W cnót się wszelkich stroiło uroki najświętsze?
Czemuż nie dano, aby przez pewne oznaki
Każdy mógł przejrzeć niskość duszy ladajakiej?
HIPOLIT: Wolnoż zapytać, jakie uczucia złowrogie
Zmąciły to oblicze dostojne i drogie?
Czy udział syna w trosce twej nie ulży w niczem?
TEZEUSZ:
Przewrotny! Ty śmiesz stawać przed mojem obliczem?
Potworze, gromów nieba po sto razy godny,
Zbójów, z których świat czyszczę, odpadku wyrodny,