Strona:PL Racine-Fedra.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.
SCENA VI.
TEZEUSZ, TERAMENES.

TEZEUSZ:
Czy to ty, Teramenie? Gdzieś podział mi syna?
Od lat najmłodszych miałeś o niego staranie.
Lecz co znaczą łzy twoje, co znaczy to łkanie?
Gdzie mój syn?
TERAMENES: O czułości, jakże źle użyta!
Daremna troskliwości! Niemasz Hipolita.
TEZEUSZ: Bogi!
TERAMENES:
Zginął w mych oczach z ludzi najmilejszy,
A śmiem to dodać, panie, i najniewinniejszy
TEZEUSZ:
Nie żyje? Jakto? Ja doń wyciągam ramiona,
A on z boga wyroków zbyt pochopnych kona?
Jaki cios, jakiż piorun zbawił go żywota?
TERAMENES: Pospołu-śmy Trezeny opuścili wrota;
On na swym wozie, obok sług garstka stroskana,
Z współczuciem poglądając na twarz swego pana.
Jechał w milczeniu, myśli tocząc w głowie siła,
Dłoń jego koniom cugle swobodno puściła;
Rumaki, które dawniej nieraz się widziało,
Jak na głos pana serce w nich z ochoty drżało,
Teraz z wzrokiem przygasłym i spuszczoną głową
Zdały się z myśli jego zgodnie iść osnową.
Wtem straszny krzyk, wychodząc jakby z morskiej fali,
Spokojną atmosferę zamącił woddali,
Zaś z łona ziemi inny głos niemniej donośny
Jękiem się ozwał na ten krzyk straszny i głośny.
Aż do dna serc wstrząsnęły nas te dziwne znaki,
Zjeżyły pyszne grzywy spłoszone rumaki...
Naraz z jasnego grzbietu wilgotnej otchłani