— Musi się stać zadość sprawiedliwości, — rozległ się znowu czyjść głos. — Żądamy, mister Pointdekster, ażeby córka pańska odeszła stąd.
— Chodź, Lu! Tu nie dla ciebie miejsce. Powinnaś odejść. Nie chcesz? Kasjuszu, proszę cię, zabierz ją stąd.
— Nie odejdę, ojcze, dopóki nie przyrzekniesz mi, dopóki oni wszyscy nie przyrzekną mi...
— Nic nie będziemy przyrzekali. To nie kobieca rzecz. Zabójstwo dokonane i morderca powinien być odpowiednio ukarany.
— Powiesić go! Powiesić! — złowrogo zakrzyknął ktoś z gromady.
Luizę wyprowadzono, a właściwie wyciągnięto przemocą.
Napróżno wyrywała się z rąk znienawidzonego Kasjusza, który gorliwie spełniał prośbę Pointdekstera, napróżno płakała i protestowała, krzycząc:
— Zbrodniarze! Zwierzęta!
Poraz trzeci miał Gerald sznurek na szyi, poraz trzeci groziła mu śmierć. Już zabierano się do wciągnięcia go na gałąź, gdy od strony zarośli rozległ się czyjś gruby tubalny głos:
— Stój!
I z lasu wybiegł z bronią w ręku wysoki o szerokich barach człowiek, wołając: