Strona:PL Reid Jeździec bez głowy.pdf/35

Ta strona została skorygowana.

Ojciec i syn posłusznie weszli do karety, ale kapitan długo jeszcze przekomarzał się, nie chcąc iść za przykładem tamtych. Kasjusz w rzeczywistości nie był tchórzem i nie lękał się wrogów, ale nadciągająca burza i turkot piorunów przejmowały go nieopisaną grozą. Niebo i ziemia połączyły się teraz ze sobą i we wspólnym gniewie występowały przeciwko ludziom. Niebezpieczeństwo było tak wielkie, że kapitan w brew własnej woli musiał zsiąść z konia i wejść do karety.
Trudno opisać to wszystko, co się później działo. Nieprzejrzana ciemność ogarnęła świat cały. Jeden z piaskowych słupów wpadł na wozy, rozbił się o nie i zasypał je deszczem czarnego pyłu. Zrazu zrobiło się duszno i gorąco, jak w rozpalonym piecu, a potem wionął lodowaty, mroźny wicher. Tajfun zaskoczył karawanę w sferze podzwrotnikowej, a podróżnym zdawało się, że idą na nich olbrzymie góry lodu gdzieś na północnym oceanie. Wycie huraganu było tak silne, że siedzący w karecie nie mogli usłyszeć ani jednego słowa. Zwierzęta skuliły się i stały spokojnie. Powietrze przesycał piasek i popiół, bijący w górę z wypalonego stepu. Było duszno. Burza szalała z górą godzinę, podróżni nie mieli odwagi wychylić się z karety.
Nagle rozległ się głos nieznajomego:
— Możemy jechać dalej. Burza przeciągnie się do wieczora, lecz w tej chwili nic nam już nie grozi. Wiatr rozwiał wszystek popiół, więc aż do Rio Grande droga będzie zupełnie czysta.