Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 066.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dla pana jest wszystko możebnem.
— Potępia mnie pani, na wiarę przyjaciół i nieprzyjaciół.
— Co mnie to obchodzi, widziałam tylko, że pan wyszedł.
— Ale powróciłem, musiałem powrócić — szepnął ciszej.
— Do teatru, zapomniał pan czego.
— Do pani.
— Tak?! — szepnęła długo i oczy jej zamigotały blaskiem radości.
— Pan tak do mnie nigdy nie mówił.
— Ale dawno tego pragnąłem.
Ogarnęła spojrzeniem całującem jego twarz, aż poczuł coś jakby powiew ciepły na ustach.
— Pan mówił o mnie tam w krzesłach z panem Weltem, czułam to.
— Mówiliśmy o pani brylantach.
— Prawda, że tak pięknych żadna niema w Łodzi?
— Prócz Knollowej i Baronowej — powiedział złośliwie, uśmiechając się.
— I o czem jeszcze mówiliście?
— O pani piękności!
— Pan ze mnie żartuje.
— Nie mogę żartować z tego, co kocham — powiedział przytłumionym głosem, ujmując zwieszoną rękę, wyrwała mu ją szybko i patrzyła rozszerzonemi oczami, oglądając się dokoła, jakby te słowa powiedziano na sali.
— Żegnam panią — mówił powstając, był zły na siebie, czuł, że popełnił głupstwo, że jej to tak prosto