Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 111.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Juści na dziesiąty, albo od Zielnej, albo na samą Siewną.
— Mówcie prędzej, bo widzicie, ja nie mam czasu — prosił Borowiecki, który chociaż się nudził podczas tego bezładnego opowiadania i mało słyszał, siedział cierpliwie, bo wiedział, że chłopi lubią się przedewszystkiem wygadać i wyżalić po ludzku, a robił to głównie dla tego, że pochodzili z Kurowa.
— Rzeknij matka co ostało, bo wielmożnemu panu spieszno.
— To z łaski Boski i z łaski panienki i bez to co stary miał kunia i zarabiał i bez tego co się czasem przedało a to kuraków, a to prosiaka jakiego, a to gąskę, a to czasem jaką kapkę mleka albo i półkwaterek masła i jajków tośwa się miało niezgorzy. Cała wieś nam zazdrościła, że to nas panienka uważała, że w izbie i obrazy święte były pikne, we złotych ramach, że to i odzienie zawżdy było jak się patrzy, żeśwa się to nie bijały, bo panienka cięgiem mówiła, że to grzych i obraza boska największa; że to mój u księdza Szymona często był i woził go do kolei, to bezto pomstowały na nas. A już najgorsza była ta Pietrkowa, co to siedzi ino bez miedzę. Kłótnica taka, że i ją ksiądz Szymon już nieraz z ambony napominał. Nic nie pomogło, cięgiem tylko bij zabij na mnie. A taka niepoczciwa co szczekała po całej wsi, że to ze dworu wynoszę kaszę, że mój kradnie siano z dworskich stogów. Widzieliście wy ludzie! Ażeby nam tak kulasy poupadały jak jej ozór ten przeklęty za szczekanie, jeśliśwa co wzięły. Ale żeby to ino to!
— Cóż ona więcej zrobiła, mówcie — szepnął