Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 148.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Słucham pana? — wykrzyknął, zrywając się na nogi.
— Jest co?
— Nic niema.
— Powinienem był to wiedzieć rano.
— Nic nie było i dla tego nie zawiadamiałem, bo myślałem...
— Pan słuchaj a nie myśl, to do ciebie nie należy. Ja panu powiedziałem raz na zawsze, żeby mi rano do mieszkania dawać znać codziennie, czy było lub nie było, to nie pańska rzecz, pańska rzecz jest mi donosić, ja za to panu płacę. Na ciastko i gazetę jeszcze byś pan zdążył.
Rubinroth zaczął się usprawiedliwiać dosyć gorąco.
— Nie krzycz pan, tu nie bóżnica! — rzucił cierpko swojemu urzędnikowi z kantoru i odwrócił się od niego plecami.
— Kelner! Zal! — wołał, wyjmując portmonetkę.
— Co pan płaci?
— Melanż!... Prawda, wyście mi nie przynieśli, ja nic nie płacę.
— W tej chwili będzie. Melaaanż! — krzyknął na całe gardło.
— Wlej sobie w nos ten melanż, ja całe dwie godziny czekałem i muszę iść bez śniadania. Bałwan jeden! — krzyczał zirytowany i wybiegł z pośpiechem na ulicę.
Słońce przygrzewało coraz lepiej.
Tłumy robotników rozpłynęły się, zaczęły natomiast zapychać trotuary inne tłumy; tłumy ubrane elegancko, damy w modnych kapeluszach, w bogatych okrywkach, mężczyźni w długich, czarnych paltach,