Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 172.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bądź pewnym, że o daleko większych niźli twoja ironia może dosięgnąć.
— Równocześnie zrobiłaś, Mela, dwa interesy — mnie dałaś szczutka i sama się pochwaliłaś.
— A chciałam tylko jedno — powiedziała z uśmiechem.
— Mnie uderzyć, prawda?
— Tak i zrobiłam to z przyjemnością.
— Ty mnie bardzo nie lubisz, Mela? — pytał trochę dotknięty.
— Nie, Moryc — kręciła głową i uśmiechała się złośliwie.
— Ale mnie i nie kochasz?
— Nie, Moryc.
— My robimy ładny kawałek flirtu — powiedział, zirytowany tonem jej odpowiedzi.
— Pomiędzy kuzynami powinno to uchodzić, bo do niczego nie obowiązuje.
Przystanęła aby dać kilka groszy jakiejś kobiecie, okręconej w łachmany, stojącej pod parkanem z dzieckiem na ręku i głośno żebrzącej.
Moryc spojrzał drwiąco, ale sam prędko dobył jakiś pieniądz i dał.
— I ty dajesz biednym? — zdziwiła się.
— Pozwoliłem sobie na taką miłosierną operacyę, bo miałem akurat fałszywą złotówkę — zaczął się śmiać serdecznie z jej oburzenia.
— Ty się z cynizmu już nie wyleczysz! — szepnęła, przyśpieszając nieco kroku.
— Mam jeszcze czas i żebym miał jeszcze sposobność i takiego jak ty doktora...
— Do widzenia, Moryc.