Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 203.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

niesłychaną kłótnią, nie wiedział, co zrobić ze sobą. Nie mógł wziąć strony Horna, bo nie wiedział, o co im poszło, a zresztą nie ująłby się i tak za nim, bo więcej go obchodził Bucholc. Patrzał więc zgorszony na Horna, który spokojnie kładł kalosze i uśmiechał się sinemi z irytacyi ustami.
— Pan u mnie miejsca nie masz, ja pana wyrzucam — szepnął Bucholc.
— Ja sobie robię grubą nieprzyzwoitość z pana i z pańskiego miejsca.
Wsadził drugi kalosz.
— Prócz tego każę cię wyrzucić za drzwi.
— Spróbuj chamie! — krzyknął, ubierając się śpiesznie w palto.
— Kundel, za drzwi z nim! — szepnął jeszcze ciszej Bucholc, ściskając nerwowo kij.
— Daj spokój August, nie próbuj, bo tobie razem z twoim panem nadłamię żeber.
— Verflucht! Za drzwi z nim! — zakrzyczał.
— Milczeć złodzieju — ryknął Horn, chwytając za jakiś ciężki stołek i gotów był bić, gdyby go był ktokolwiek dotknął. — Milczeć ty szwabska mordo! ty szakalu! — rzucił stołkiem pod biurko i wyszedł, trzasnąwszy tak silnie drzwiami, aż wszystkie szyby z nich wyleciały.
Borowiecki wysunął się już przedtem.
Bucholc opadł z jękiem, nieprzytomny prawie z gniewu, miał tyle tylko sił, że nacisnął guzik elektryczny i przyduszonym, ochrypłym głosem szepnął:
— Policya!
Długa cisza zapanowała w pustym kantorze. Lokaj stał bez ruchu, przestraszony i nie wiedział co robić,