Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 241.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie sprzeciwiał się temu, tembardziej, że sam lubił sztukę i czuł potrzebę otaczania się jej dziełami. Ale teraz, wobec ruiny, jaka go czekała, szarpał go straszny ból, ból strachu przed jutrem, które miało przyjść i zabrać mu i te wszystkie skarby i ten spokój i szczęście jakiem oddychał.
— Co począć? — myślał ciężko i na odpowiedź przychodziła mu jedna tylko myśl, udać się znowu do ojca o pomoc i tak go ta myśl porywała na mgnienie, że radośnie i tryumfująco spoglądał, ale spojrzenie gasło szybko i już mrocznemi, pełnemi trwogi oczyma patrzył się w Ninę, która powstała i szła amfiladą pokojów.
Gonił oczami jej wysmukłą, bardzo piękną postać, odwróciła się, posyłając jakiś tajemniczy uśmiech.
Wróciła natychmiast przynosząc dość długie płaskie drewniane pudło, bardzo ciężkie.
Odebrał jej i położył na stole z pytającem spojrzeniem.
— Zgadnij co? Chciałam ci zrobić niespodziankę.
— Nie, nie będę nawet próbować — szepnął blednąc, czuł bowiem zobaczywszy na pudełku pieczątki pocztowe, że to znowu jakiś kosztowny zakup.
— Bandini nasz florencki przysyła ten mozajkowy blat, który latem oglądaliśmy, pamiętasz?
— Żądałaś tego? — zapytał dosyć ostro.
— Tak, chciałam mojemu panu zrobić niespodziankę, bo przecież się nie gniewasz, co?
— Nie, Nina, nie, dziękuję ci z całej duszy, dziękuję... — szeptał, całując ją w rękę.
— Otwórz, to zobaczymy zaraz. Kazałam przy-