Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 250.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— To Borowiecki chce się ze mną widzieć, pan go zna?
— Z widzenia tylko, bo przecież ja nie bywam w tym wielkim świecie łódzkim, u tych rozmaitych Bucholców, Mendelsohnów, Salcmanów, Meyerów i innego robactwa. Znam ich wszystkich z widzenia tych młodych, a starszych od Michla, gdzie się czasami schodzimy; znaliśmy się wszyscy co prawda lepiej, ale to było dawno, kiedy w Łodzi panowała jeszcze uczciwość i nie było milionerów. To były takie czasy, o których wy młodzi nie macie pojęcia. Ja wtedy byłem z Geyerem starym największą łódzką firmą. Pary, maszyn, elektryczności, weksli, tandety, plajt, podstępnych pożarów, nikt nie znał nawet ze słyszenia.
— A jednak to, co jest obecnie, przyjść musiało.
— Ja wiem, że musiało, że stary porządek zawsze musi ustąpić nowemu miejsca, zresztą, po co to mówić o tem — machnął ręką i zaczął przeglądać weksle.
Złość bezsilna zatrzęsła jego sercem tak gwałtownie, że brakło mu głosu, milczał dosyć długo, podpisawszy weksle.
— Panu się śpieszy?
— Istotnie, pozostaje mi tylko raz jeszcze z całej duszy podziękować panu za pomoc.
— Szkoda czasu! Mnie tylko żal jednego, żeś pan nie był przed pięćdziesięciu laty w Łodzi, pan wtedy powinien był mieć fabrykę. Pan także nie pasuje do dzisiejszej Łodzi, tutaj uczciwi fabrykanci nie mają co robić, panie Trawiński.
Nie odpowiedział mu na to pytanie, bo się śpieszył do domu, obgadali tylko niektóre kwestye dotyczące terminów weksli i rozeszli się.