Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 258.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

dzony i widząc, że i Karol ma również dosyć, powstał i zabrał go w głąb mieszkania.
Przy stole zapanowała cisza.
Dzieci siedziały przy dziadku i zaczynały studyować zabawki. Józio zaczął czytać głośno, zwykłym codziennym zwyczajem. Matka robiła pończochę. Berta słuchała i wybiegała co chwila wzrokiem do tego pokoju, w którym był Maks z Karolem, bo przez pootwierane drzwi widać ich było. Frau Augusta sprzątała cicho ze stołu, gładziła swoje kotki, czasem przystawała i podnosząc do góry małe czarne oczy, które pływały w jej twarzy jak ziarnka pieprzu w patelni przyrumienionego masła, wzdychała głęboko.
— Dziadziu, lalkę noga nie boli? — pytały dziewczynki, rozrywając przy tych studyach lalki.
— Nie boli — odpowiadał, głaszcząc jasne, kędzierzawe główki.
— Dziadziu, co trlombi w tej trlombie — pytał chłopak od czasu do czasu, a nie dostawszy odpowiedzi, wiercił z wielką wprawą i zamiłowaniem patykiem w trąbce.
— Dziadziu, główka lalkę nie boli? — pytały, rozbijając o podłogę.
— Lalka nie żywa. Wanda glupia.
Dzieci umilkły, tylko głos Józia rozlegał się po pokoju, przerywany westchnieniami frau Augusty i wykrzyknikami Berty, która rozczulona powieścią, zaczęła cicho płakać i wzdychać przeciągle.
— Dziwnie miła atmosfera panuje, dobrze tu u was — szepnął Karol.
Wyciągnął się w fotelu i patrzył z przyjemnością na całą rodzinę, siedzącą w stołowym pokoju.