Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 270.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Józiu, i my pojedziemy! — wołały dzieci, skupiając się koło łóżka.
— Pojedziecie, ale powozem — odpowiadał seryo.
— Powozem, w ćteli kaśtany — szczebiotała dziewczynka, przyciskając do kolan Józia jasną jak len główkę i niebieskiemi oczkami, pełnemi radości wodziła po braciach.
— Heta! wio! — wykrzykiwał gruby chłopak, pchając przed sobą krzesełko i okładając je jakimś batem, zrobionym z troków fartucha matki.
— Pojedziesz Hela, wszyscy pojadą i Ignaś i Boleś i Kazio.
— Mama nas ubierze i pojedziemy do kościoła, prawda Józiu?
— Józiu, a ja wiem co to kościół! To ten dom, cośmy jechali do niego tak długo za młynem i tam grlają organy buuum... buuum... a ludzie noszą takie chustki z obrazkami na kijach i tak śpiewają: A! a! a! a! — zaczął śpiewać, naśladując te słyszane kościelne śpiewy; wziął miotłę z kąta, powiesił na nią Antosiową, zaplamioną krwią chustkę i chodził dookoła stołu z wielką powagą.
— Zaczekaj Bolciu, zrobimy kościół — wołała starsza dziewczynka i zaraz wszystkie pookrywały sobie głowy czem kto miał, pobrały z komody książki.
— A ja będę księdzem — wykrzyknął najstarszy z nich dziewięcioletni Ignaś.
Okrył się fartuchem, włożył na nos okulary matki, rozłożył książkę i zaczął śpiewać cienkim głosikiem.
— In saecula saeculorum... um...
— Amen!... — odpowiadały dzieci chórem i śpiewały wciąż, obchodząc z wielką powagą stół dookoła.